Zalatana
Top

Ten wpis będzie trochę bardziej osobisty, niż inne, może dlatego, że bardzo chciałabym, aby te wspomnienia zostały ze mną na zawsze, a pamięć jest ulotna i z czasem zaciera nawet najmocniej wyrzeźbione ślady. Będzie też z humorem i tak zwanym „przymrużeniem oka”, dlatego też nie traktujcie wszystkiego, co tu znajdziecie tak zupełnie „na serio”.

05.06.2017r. – a day to remember!

Wolę jedno życie z Tobą niż samotność przez wszystkie ery tego świata

John Ronald Reuel Tolkien

Na to, co dobre warto poczekać

To taka stara maksyma powtarzana od lat, ale jakże prawdziwa. Równie prawdziwa, jak ta, że jeśli nie zaznałaś/zaznałeś jeszcze prawdziwego szczęścia, to znaczy, że jest ono bardzo duże i idzie do Ciebie małymi krokami, czy też gdzieś zasłyszane, że na końcu drogi zawsze jest dobrze… Z perspektywy czasu – TAK i jeżeli jesteście w danym momencie swojego życia, w którym wszystko jest nie tak, to znaczy, że to jeszcze nie koniec Waszej drogi, a im jest trudniejsza i bardziej wyboista, tym piękniejsze później widoki. Jednak nie o filozofii życia miało być, zatem do rzeczy…:)

Dzień przed, czyli dzień pełen niespodzianek

O tym, że ostatnia spowiedź przed ślubem powinna mieć miejsce jak najbliżej daty wyznaczonego wydarzenia, a najlepiej tuż przed, wiedzieliśmy doskonale. Postanowiliśmy zatem, że do spowiedzi pójdziemy dzień przed ślubem, zgodnie z zaleceniami. Ksiądz, którego wcześniej poznaliśmy od razu przypadł nam do gustu (nie, żebym gustowała w księżach:). Miły, uprzejmy i taki normalny, a o to uwierzcie mi nie jest łatwo w czasach, w jakich żyjemy. Umówiliśmy się zatem na spowiedź, po której mieliśmy wziąć udział w mszy świętej – ot taka zwykła procedura. No nie:), nie do końca jak się później okazało. Po umówieniu spotkania prosto z plaży, w doskonałych nastrojach (1, no 2 drinki na humorek), poszliśmy do księdza. Spowiedź w języku angielskim, więc jakby nie było prawie mój drugi język zaraz po ojczystym, dość szybko, sprawnie. Najpierw ja, później mąż. I w tym miejscu Tomasza wcięło, dosłownie, chyba najkrótsza spowiedź w życiu, bo wszedł i wyszedł po… dwóch minutach, góra trzech. Zdziwiona pomyślałam, że w przeciwieństwie do mnie nie ma nic ciekawego do opowiadania i po prostu nie grzeszy. Jak się później okazało nic bardziej mylnego 🙂

W czasie, kiedy mieszkaliśmy razem nauczyliśmy się od siebie sporo, w tym cierpliwości, zrozumienia dla bycia odrębną jednostką i jeszcze innych rzeczy. Jednej nie jestem w stanie wpoić mężowi do dziś, a chodzi o przydatną zdolność wypowiadania się w języku obcym – angielskim. Żeby było jasne, próbowaliśmy wszystkiego: założyliśmy zeszyt, prowadziliśmy rozmowy – właściwie w różnych językach, adekwatnie do ilości wypijanych drinków. Z każdym pojawiała się wyjątkowa łatwość i swoboda wypowiedzi nawet w języku niemieckim. Nie pomogło…

Tego dnia mój mąż wyparował po dwóch minutach z wypiekami na twarzy. Jak stwierdził – „nie bardzo rozumieliśmy się z księdzem” i nie chodzi tu bynajmniej o chęć porozumienia się, bo ta była bez wątpienia, ale o zwykły przekaz werbalny, który zwyczajnie tym razem „nie wypalił” i co? I nic – panowie pouśmiechali się do siebie, pokiwali znacząco głowami, stworzyli kilka wymiennych zwrotów i to by było na tyle – rozgrzeszenie raczej dostał :). „Najgorsze” miało dopiero nadejść 🙂

Czytanie z księgi...

Dumni z siebie i niejako z poczuciem ulgi i czystego sumienia zasiedliśmy w ławce w oczekiwaniu na mszę. To teraz miało być już z górki. Było i to ostro i na pohybel…

Ledwo odsapnęliśmy po przeżyciach, czekały następne. Ksiądz przebrawszy się w stosowne szaty przystąpił do odprawiania mszy. I znowu siedzieliśmy z wypiekami na twarzy, od czasu do czasu uśmiechając się do księdza, a on do nas z sympatią i być może politowaniem, kiedy w pewnym momencie ni z gruszki, ni z pietruszki „wypalił” w znajomym mi i obcym memu przyszłemu mężowi języku – „Mamy dziś w kościele przyszłych nowożeńców – Agnes and Thomas who are going to get married tomorrow…” – po tych słowach wzrok wszystkich obecnych na mszy skierował się prosto na nas, a ja poczułam, że robię się czerwona. Zerknęłam na Tomka, który zbladł w odróżnieniu ode mnie, a z czoła spłynęła znacząco kropelka potu. Po tych słowach ksiądz brnął dalej „Chciałbym prosić, aby teraz nowożeńcy odczytali dziś wyjątkowo fragment Pisma Świętego” – dziś?, wyjątkowo? po spowiedzi, kilku drinkach?.. O Matko… No i poszłam najpierw ja, potem Tomasz. Co czytałam nie wiem do dziś, bo ze stresu nie pamiętam. Za to pamiętam Tomka, który treść z Pisma Świętego odczytywał z wielkim pietyzmem akcentując co drugie słowo tak, żeby nabrało „głębszego znaczenia”…w myśl zasady „jak nie do końca rozumiem, co mówię, to chociaż to zagram :)” (trochę się nabijam, mój mąż radzi sobie z angielskim)

Po wszystkim poszliśmy „na głębszego” 🙂 – czekało nas bowiem jeszcze obwieszczenie radosnej nowiny bratu Tomka – Grzesiowi, który w Dniu Ślubu miał odczytać fragmenty z Pisma Świętego.

Była próba, przyszedł zatem czas na premierę 🙂

05.06.2017, czyli the day to remember

TEN DZIEŃ, chyba każdy wyobraża sobie inaczej. Jedni twierdzą, że kompletnie nie stresowali się w dniu ślubu, inni trochę, a jeszcze inni non stop mają uśmiech na twarzy. Ja należę do tej trzeciej grupy i niezależnie od wszystkiego uśmiechałam się już od rana. Wszystko zależy od punktu widzenia, a mój był jeden – wychodzę za maż za Miłość Mojego Życia!, cóż więcej potrzeba. Poza tym powodów do uśmiechania się było sporo. Najpierw błogosławieństwo, którego udzielali nam moi rodzice i brat Tomka. Grześ chyba też nie do końca czuł się „w roli”, ale przebrnęliśmy przez to koncertowo :). Wcześniej też przeszłam przez próbny make up i fryzurę, zdołałam wyjaśnić pani, że nie chodzi mi o skręconego na głowie barana, tylko o delikatne, romantyczne skręty, które utrzymają się do rana. Challenge accepted! – say yes to your dress! – mniej więcej tak toczyły się moje rozmowy z Brytyjką, która przyjechała mnie malować. Pani spisała się bardzo dobrze i mogę powiedzieć, że makijaż i fryzura przetrwały do rana. Mój przyszły mąż prezentował się wspaniale:)

Po tym wszystkim wsiedliśmy do samochodu – zwykły, czarny, udekorowany kwiatami. Goście również zostali „wsadzeni” do auta, które muszę przyznać bardzo mi się podobało. Już później na zdjęciach zobaczyłam, jak wyglądało w środku, że był barek, stolik, w którym mieściły się drinki i trochę przypominał wnętrze limuzyny. Nasz samochód prowadziła pani – przemiła i sympatyczna.

Zdjęcie, które później zobaczyłam wprawiło mnie w zadumę i do dziś gołąbek, który leci przed samochodem, którym zmierzamy do kościoła kojarzy mi się jakoś tak symbolicznie. Ujęcia są niezwykłe 🙂

Uroczystości, czyli kolejność zdarzeń

Na miejsce, czyli do kościoła dotarliśmy trochę wcześniej. Był zatem czas, żeby spokojnie usiąść w kawiarence obok i spokojnie złapać oddech. Maleńki kościółek w sercu Zakynthos ma swój urok. Środek dość skromny, ale niezwykle piękny w swej prostocie. Całości dopełniały ozdobione gałązkami oliwnymi krzesełka, latarnie ułożone wzdłuż drogi do ołtarza i rozsypane płatki róż. Potem już było zwyczajnie. Msza w kościele, na której swoją premierę z czytania Pisma Świętego przeżył Grześ, przysięga i rozmowa księdza z nami. Tak – rozmowa. To, co towarzyszyło całej ceremonii, to prawdziwość.  Nie było w tym grama patosu, a słowa przypominały dialog przyjaciół przy dobrej kawie. Było o miłości, o wspólnej drodze. Tak po prostu, zwyczajnie. To, co było nadzwyczajne i zapamiętam na długo, to tata, który całuje mnie w policzek przed wejściem do kościoła, a w jego oczach widzę dumę z córeczki  – „tatusiowej córeczki”, wzrok mojego męża, który patrzy we mnie jak w najpiękniejszy obraz namalowany ręką wielkiego artysty, przymyka oczy roniąc łzę i uśmiecha się do mnie, a w jego oczach widzę „bardzo Cię kocham”. Również przymykam oczy i oddaję ten sam uśmiech – „ja Ciebie też” .

Till the death do Us a party, czyli co po kościele?

Po kościele był szampan, wspólne, pamiątkowe zdjęcie, chwila oddechu dla gości i czas dla nas. Spacerowaliśmy uliczkami Zakynthos wraz z fotografem, który prowadził nas w najrozmaitsze zakątki po to, aby zrobić dobre ujęcia, a te muszę przyznać nieźle mu wyszły :). Potem pojechaliśmy na drugą część uroczystości tj. ślub symboliczny na plaży oraz przyjęcie. Tą część wspominam szczególnie. Na plaży Vasilikos naszym oczom ukazała się romantyczna tawerna, przepiękne dekoracje i błękitna woda. Wszystko to w iście filmowej oprawie. Łuk na plaży, w który wpięte były żywe kwiaty, ustawione po obu stronach krzesełka ubrane w oliwne listki i droga „do łuku” po drewnianych schodach, udekorowanych latarniami, przy muzyce wybranej wspólnie, obok drewniany podest, na którym mieliśmy tańczyć nasz Pierwszy Taniec. Do dziś brzmią mi w uszach słowa piosenki Christiny Perri  „A thousand years”, przy której tańczyliśmy w blasku zachodzącego słońca. Drogę z tawerny pod łuk będę długo pamiętać jak też bryzę rozwiewającą mi włosy, wzrok gości skierowany prosto na nas i ta radość – taka prawdziwa, nieudawana.

Wszystko tam miało jakiś inny wymiar. Po złożeniu symbolicznej przysięgi pod łukiem swoimi słowami podziękowaliśmy sobie za wszystko, co dobrego było i z nadzieją na to, co będzie. Były łzy wzruszenia zmieszane z radością, życzenia i tort. Były przepyszne, greckie potrawy, dobre wino, muzyka i śpiew przy akompaniamencie greckiego zespołu, cudny zachód słońca. Byli też tancerze, którzy nie pozwolili nikomu usiedzieć w miejscu. Był też fotograf z Polski, który przypadkiem zjawił się na plaży… Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że był to profesjonalny fotograf, dzięki któremu mamy zdjęcia oddające emocje, przywołujące wspomnienia, prawdziwe. Michał Topa – nic nie dzieje się przypadkiem 🙂

Czy musi być perfekcyjnie, żeby było 'idealnie'?

To nieco przewrotny, ale jakże zamierzony tytuł. Nie – nie musi być perfekcyjnie, żeby było idealnie. Zawsze będzie coś, co po latach zrobilibyśmy lepiej, a może inaczej. Pewnie założyłabym trampki, żeby nie potknąć się podczas Pierwszego Tańca, pewnie miałabym inny bukiet, pewnie zakręciłabym znowu włosy na sesję poślubną, pewnie… a może nie?

W życiu nie ma nic na pewno i nie warto się nad tym zastanawiać. To ludzie sprawiają, że coś jest wyjątkowe, warte uwagi, czy zapamiętania. Dziękuję Rodzicom za wszystko, czego nauczyli mnie w życiu, za ich ciężką pracę i trud włożony w moje wychowanie. Mam nadzieję, że nigdy nie będziecie się mnie wstydzić. Moim gościom za wspaniałą atmosferę, za wsparcie zawsze i w każdej sytuacji. Jesteście wyjątkowi! Mojej Przyjaciółce Basi, za dbałość o wszystkich i każdego z osobna – całe życie mam okazję przekonywać się, jak jesteś wspaniała. Mimo, że jesteś tak daleko… Cieszę się i jestem wdzięczna Opatrzności, Wszechświatowi (kto, w co wierzy), za zdolność wyboru – na pewno nie zmieniłabym męża na nic i na nikogo innego:). To udało mi się jak nic innego 🙂

Była dobra zabawa, byli wspaniali ludzie – to oni stworzyli wspomnienia, do których będziemy wracać w każdą rocznicę ślubu i nie tylko. Dodam jeszcze, że spotkaliśmy na szczycie punktu widokowego na Zatoce Wraku Pana od Miodów – tych z pomarańczy, których zapach zawsze już ze mną zostanie!

p.s na koniec jeszcze kilka kadrów :), czyli beyond the scenes

Komentarze:

  • Avatar

    Stach

    5 czerwca 2020

    Nieco podobna historia. Rozpoczęliśmy jednak od orkiestry, bo trzeba zawczasu zamawiać. Potem była sala, a ja jeszcze się nie oświadczyłem… Okazja się zbliżała, bo planowaliśmy wyjazd nad morze. Miejsce które wybrałem, też nie było pierwsze, które przyszło mi do głowy. Najpierw wschód słońca okazał się być bez słońca. Potem też mi coś nie pasowało. Aż w końcu nadarzyła się okazja na wydmie. No i padło „Tak”. Następnego dnia w niedzielę wybraliśmy się na mszę do małego kościółka. Chyba turyści nie byli tam za często widziani, bo zaczepił nas ksiądz i chwilę z nim porozmawialiśmy o ostatnich przeżyciach. Najbardziej zaskoczyły nas jednak ogłoszenia duszpasterskie: „A tam z tyłu są nowi narzeczeni…” Na szczęście nic nie musieliśmy czytać, ale zaskoczeni też nieźle byliśmy. Nasza rocznica tego drugiego „Tak” będzie jutro.

    reply...
  • Avatar
    6 czerwca 2020

    Chcialy sie jedynie rzec…….chwilo trwaj………….

    reply...
  • Avatar

    katarzynalukaszek85@gmail.com

    6 czerwca 2020

    Mega cudowna szczera prosto z serca płynąca historia Dwójki kochających się Ludzi. Niech dobre zdrowie, miłość, wspólne cele i pasje nie opuszczają Was nigdy!

    reply...

dodaj komentarz